Average: 4 (2 votes)

 

   Ogarnęła go szarość murów i mimowolnie zaczął uważniej przyglądać się ciemniejszym zaułkom. Znowu odezwał się w mim dzwonek alarmowy - coś przeoczył, czegoś zapomniał. Rozejrzał się czujniej, nozdrza pochwyciły lekki, wilgotny i o cokolwiek dziwnym zapachu powiew. Nieświeży oddech miasta, pomyślał. Dziwnie skojarzyło mu się to z wejściem do negrofrańskiej dżungli, o tyle różnej od innych lasów, że tam żyło i polowało wszystko. Dosłownie. Nie można było być do końca pewnym czy kamień, na którym przysiadłeś dla odpoczynku, nie rozpuszcza cię po cichutku. Bo jak się okazuje to jednak nie kamień, ale wielki, nieruchliwy Gamblin, który pod wpływem dotyku wydziela lepką, żrącą substancję i nim się zorientujesz już jesteś ze smakiem absorbowany przez grubą i twardą skórę cichego myśliwego.

 

   Odrzucił dziwne myśli gwałtownym ruchem głowy, złapał taksówkę i kazał się wieźć do "Cha-Cha". Była to duża restauracja z dobrą renomą i jeszcze lepszą kuchnią. Usytuowanie na styku dzielnicy portowej, centrum oraz miasteczka tych, którym udaje się dostatnio żyć dawało więcej bogatszych klientów, a to, że właścicielem lokalu jest brat Dona, dawało właściwą ochronę. Nikt nie chciał być wrogiem Agawy.

   Po czyściejszych ulicach i lepszych pojazdach domyślił się, że jest już niedaleko, więc zaczął zastanawiać się co zrobi jak już znajdzie czarującą Donę. Jak ją podejść, a może od razu przycisnąć? Postanowił zostawić to na później. Najpierw musi ją znaleźć. Z tym raczej nie powinien mieć problemu. Z tego co wiedział Dona była jedną z tancerek w "Cha-Cha". Wykonywano tam jeden z najlepszych numerów jakie widział w życiu. Nazywano to tańcem brzucha i setki mężczyzn wlepiało pożądliwy wzrok we wspaniałe ciało tancerki. Tańczyła w grupie z trzema innymi dziewczynami. Była zachwycająca, ale atrakcja wieczoru biła ją na głowę. Zamaskowana błyszczącym, pozłacanym woalem kobieta hipnotycznie  kołysząc biodrami wprawiła w drżenie całe ciało.  Zgromadzeni wręcz w ekstazie długo oklaskiwali występ.

   Taksówka podjechała pod restaurację i szofer niesympatycznym kasłaniem dawał znać, że czas uiścić rachunek. Zerknął w okienko taksometru. Jak zwykle nie obyło się bez drobnego szachrajstwa. Ujmą na honorze byłoby gdyby taksówkarz miał uczciwy licznik. Nikt tu zresztą już nie zwracał na to uwagi, doliczanie było niejako wpisane w niezbyt pociągający pejzaż Miasta. Wyjrzał przez okno i rozejrzał się z niesmakiem. Ciężko westchnąwszy sięgnął po portfel. Zapłacił, wysiadł i chowając portfel zorientował się co przeoczył. Sięgnął jeszcze raz pod połę marynarki. Nie zabrał ze sobą żadnej broni. W tym mieście mógł to być śmiertelny przypadek sklerozy. Szczególnie, iż od początku miał wrażenie, że jest śledzony. Przez chwilę zawahał się czy nie wracać, ale z drugiej strony Don oczekiwał zwrotu towaru, a nikt nie chciałby przejąć takiego długu.

   Przystanął w pół kroku. No, właśnie, dlaczego jeszcze żyje? Cała fura droiny znika, a on, pierwszy, który będzie robił wszystko aby ją odzyskać, pozostawiony przy życiu. Owszem poturbowany, ale w zasadzie cały. Nieraz w młodzieńczych latach w gorszym stanie wracał z dyskoteki. To się już w ogóle kupy nie trzyma. I na pewno potrzebuje wyjaśnienia.