Average: 4 (2 votes)

 

   Czekając na kawę rozmyślał o Karapylach, Don Agawie i 60 tonach znikającej droiny. Cóż, Karapyle, układ jak układ, da się tu co nieco zarobić. Gdzie jak gdzie, ale tu chętnych do interesu nie brakuje. Szczególnie szemranych interesów. Przeprowadził Agawie już niejeden transport i nie miał powodu do narzekań, ale tym razem? Tym razem towar rozpłynął się, a on nie ma pojęcia co z tym fantem zrobić.

 

   Poprawił się na koi i ból w pachwinie na dłuższą chwilę przerwał dość senne rozważania. Automat dostarczył kawę, której aromat zmusił go do sięgnięcia po papierosy. Zawsze przy kawie nie mógł się oprzeć nałogowi. Spowity niebieskawym dymem i lekko siorbiąc kawę przez chwilę myślał, że już był w identycznej sytuacji. Rozwiał ręką chmurę dymu odganiając dziwne skojarzenie.

   Ból w okolicach lędźwi trochę sadystycznie przypomniał mu niebieskooką blondynę znajdującą się jeszcze nie tak dawno w jego łóżku. Swoją drogą - pomyślał - czy ona brała w tym udział, czy była tylko mimowolnym narzędziem? Musi się tego dowiedzieć. Jak tylko dojdzie do siebie odwiedzi ją jeszcze raz i tym razem to on będzie zabawiał.

   Poznał Donę na Alkorze, zamieszkanej planecie archipelagu Karapyle, gdzie właśnie się zatrzymał. Miał dobre układy z Agawą więc mógł sobie pozwolić na postój w tym porcie. Nie każdy przybysz mógł sobie na to pozwolić. Tubylcy, można powiedzieć, byli nastawieni na przeżycie swojej marnej egzystencji na najwyższych obrotach i jeśliś nieopatrznie zagubił się w tych stronach, a w twojej kieszeni znalazła się choćby marna część denara federalnego, już po tobie. Chyba, że jesteś gościem Don Agawy, a i to, jak się okazuje, nie zawsze da ci ochronę. Krótko mówiąc - nikt o zdrowych zmysłach się tam nie wybiera. A jednak.

   A jednak - zaśmiał się gorzko z siebie - uwierzyłeś w dobre interesy z Agawą, to szukaj wiatru w polu. Termin upływa za siedem dni, więc jak nie wymyślisz czegoś, to brachu po tobie.

   Przypalił drugiego papierosa, siorbnął łyk kawy i próbował ułożyć jakiś plan działania na najbliższe dni. Nic nie przychodziło mu do głowy, jedynie Dona wciąż uporczywie powracała. Musi ją koniecznie odnaleźć. Choć nie spodziewał się za wiele, ona była jedynym punktem zaczepienia.

   W jego głowie odezwał się dzwonek alarmowy. Nie wiedzieć czemu znów poczuł się jakby drugi raz oglądał ten sam film.

   Otrząsnął się z irracjonalnych myśli. Musi działać i to jak najszybciej, tak niewiele czasu zostało. Odruchowo namacał broń. Mocno ją ściskając zsunął się z koi i powlókł się do łazienki.

   Gwiżdżąc coś dziwnego wziął prysznic, ogolił się, ubrał i udał się, z narastającym uczuciem deja vu, do tak zwanego Miasta.

   Minąwszy doki towarowe zanurzył się w cień rzucany przez budynki dzielnicy portowej. Ogarnęła go szarość murów i mimowolnie zaczął uważniej przyglądać się ciemniejszym zaułkom. Znowu odezwał się w mim dzwonek alarmowy. Już tu był i miał nieodparte wrażenie, że skończyło się to niezbyt dobrze. Rozejrzał się czujniej. Nozdrza pochwyciły lekki, wilgotny i o cokolwiek dziwnym zapachu powiew. Nieświeży oddech miasta, pomyślał i odruchowo sięgnął pod połę marynarki. Z ulgą namacał kolbę pistoletu i poczuwszy się troszkę pewniej złapał taksówkę. Kazał się wieźć do "Cha- Cha", lokalu brata Dona. Tam poznał tancerkę, więc tam rozpocznie poszukiwania.

   Po czyściejszych ulicach i lepszych pojazdach domyślił się, że już jest niedaleko, więc zaczął zastanawiać się co zrobi jak już znajdzie czarującą Donę. Jak ją podejść? A może od razu przycisnąć? Postanowił zostawić to na później, najpierw musi ją znaleźć. Z tym raczej nie powinien mieć problemu, z tego co wiedział Dona była jedną z tancerek w "Cha-Cha".

   Zapłaciwszy zawyżony rachunek taksówkarzowi, poprawił kaburę pod pachą i wysiadł pod klubem. Dzwonki alarmowe w jego głowie grały coraz głośniej, do tego miał wrażenie, iż jest śledzony, ale będąc pewny poparcia Agawy i gnata w kieszeni, wszedł do klubu. Tuż za drzwiami przystanął w pół kroku. No, właśnie, dlaczego jeszcze żyje? Cała fura droiny znika, a on, pierwszy, który będzie robił wszystko aby ją odzyskać, pozostawiony przy życiu. Owszem poturbowany, ale w zasadzie cały. Nieraz w młodzieńczych latach w gorszym stanie wracał z dyskoteki. To się już w ogóle kupy nie trzyma. I na pewno potrzebuje wyjaśnienia. Z coraz większym poczuciem deja vu Mateusz wkroczył do głównej sali lokalu.

   Rozejrzał się. Nie licząc dziwnie uśmiechającego się barmana, było pusto. Jeszcze za wcześnie na ten interes, na połowie stolików były pozakładane krzesła. Nie widać żadnego kelnera, światła przygaszone. Spojrzał ponownie na barmana, który nadal szczerzył do niego zęby zupełnie jakby znali się co najmniej kilka lat. Co prawda jego twarz wydawała się jakby znajoma, ale oni przecież wszędzie wyglądają tak samo.

   Jakby w odpowiedzi barman puścił oko, złapał szklaneczkę, wprawnymi ruchami przetarł szkło i z profesjonalnym uśmiechem postawił przed jego zdziwioną twarzą.

   - Tradycyjnie whisky?

   - Poproszę - bąknął, tym razem naprawdę zaskoczony Mateusz - I popielniczkę.

   - Służę uprzejmie.

   Mateusz wyciągnął papierosy i już barman był przy nim z zapalniczką i tym swoim, głupawym, porozumiewawczym uśmieszkiem.

   - Dzięki.

   Wyraźnie poczuł, że już to przerabiał, a barman najwyraźniej podśmiewa się z niego. Miał tego dość.

   - Przepraszam, ale czy my się znamy? - rzucił zirytowany wypuszczając ze świstem dym.