Average: 4 (2 votes)

 

   Co teraz? Co teraz?! Dwa słowa uparcie krążyły po pustej głowie. Co można zrobić, gdy nie można nic zrobić? Żadnego zaczepienia. Kompletnie nic. I co powie Don Agawie? On już pewnie coś zaplanował względem tego towaru. Podjął zobowiązania i jeśli nie będzie miał droiny na czas będzie musiał go usunąć. Tak dla przykładu chociażby, aby inni wiedzieli, że tak się nie robi interesów z Donem. I nie pomoże wieloletnia znajomość, szkolne koleżeństwo ani wcześniejsze przedsięwzięcia, z których wywiązywał się co do joty. Jest już trupem. Tak jak wielu innych cwaniaków i pechowców. Takie są realia branży, jak nazywali swoje droinowe interesy. Nie znał przypadku aby ktokolwiek się schował przed Donem. Miał on w swojej służbie ponurego i milczącego negrofrańskiego wojownika po cichu nazywanego Duchem. Nikt nie wiedział jak wygląda. Jego postać ukryta była w długim, zakapturzonym, nieokreślonego koloru płaszczu i wydawało się, że płynie bezszelestnie w powietrzu. Potrafił znikać i pojawiać się nie wiadomo skąd. Jakby wyrastał spod ziemi. Mówiono też, że przenika przez ściany i zabija myślami. Znał trochę dżunglę negrofrańską i był skłonny uwierzyć w to wszystko. W każdym razie wierzył w to, że ktoś wychowany w tej dżungli jest w stanie zrobić wszystko, a odnalezienie osoby jest jedną z łatwiejszych sztuczek.

 

   Co jak co, ale nie był przygotowany na śmierć. Miał jeszcze plany związane z bliższą i dalszą przyszłością. Ma jeszcze osiem dni. Poradzi sobie. Musi poradzić.

   Siedział tak przed wystygłą porcją spaghetti, sam zadziwiony swoim optymizmem - nawet nie wie co zamawia. Od najmłodszych lat nie cierpiał makaronu, a irracjonalnie wierzył, że obronną ręką wybrnie z tej całej sytuacji.

   W jaki sposób ktokolwiek się dowiedział o przerzucie? Wiedział tylko on i Agawa. Więc to Don. Więc to on. Dlaczego?!

  Przecież nawet on nie wiedział, że przylatuję dwa tygodnie wcześniej - mruczał prawie niezrozumiale Mateusz. Tak, lecz przecież zjawiłem się w lokalu jego brata, zachciało się rozrywki, psiakrew. A może to Santos? W jaki sposób się dowiedział? Zobaczył u siebie w lokalu. Podsunął dziewczynę i w ten sposób miał czas na przygotowanie akcji.

   Nie mógł jednak jakoś w to uwierzyć. Santi - jak go nazywali w szkole - był, jakby to powiedzieć, niepoprawnym marzycielem. Ciągle chodził z głową w chmurach. Był marzycielem, bo od najmłodszych lat wymyślał swoją restaurację z małą rewią. Roił mu się dobry jazz, tuzin tancerek i parę setek klientów tak zapatrzonych w cycki tancerek, że nie widzą co jedzą i piją. A niepoprawnym, bo nijak nie mógł wypracować funduszy. Agawa tak kochał swego brata, że gdy już mógł pozwolić sobie na to, kupił mu marzenia i spełniał następne. Nie, to niemożliwe. Jeśliby to wymyślił Santi, to po pięciu minutach wiedziałoby całe Miasto. No, i jeszcze jedno, Santos nie pozwoliłby, pod żadnym pozorem, zabić swojej tancerki. Nie, w życiu. Odpada.

   Więc jednak Agawa. Tylko dlaczego? Zawsze jest jakiś motyw, a tu go nie widział i nie potrafił wymyślić. No, bo przecież nie dla kasy. Od parunastu lat nie stanowiło to problemu, a znając usposobienie Agawy nie wyobrażał sobie aby mógł on przehulać nieopatrznie majątek mogący utrzymać spory system gwiezdny.

   Nie dla kobiety - bo nie było wspólnych znajomych. Jeszcze jakiś czas próbował coś znaleźć w pamięci na ten temat, ale nic nie dało się podciągnąć. Może więc zadawnione konflikty? Nie, wszystkie niedomówienia, tak samo on, jak i Agawa rozwiązywali góra w miesiąc.

   Fakt, jeszcze zostaje czynnik zewnętrzny. Hm, tylko kto i co? Jeśli Don by coś wiedział dałby mu jakoś znać. Już tak robili w przeszłości. Sam osobiście nie znał nikogo, z kim kiedykolwiek by rozmawiał o swoich wypadach. Tylko on i Agawa. Więc Don zwariował? Nie ma innego wyjścia. Nie, to też nie możliwe! Więc to on zwariował. Nikt nic nie wie, a sześćdziesiąt ton droiny znika. Zwariował jak nic.

   Może nie zwariował, ale wyraźnie czuł, że jego umysł pracuje na granicy przeciążenia. Już zaświtała myśl, że to ojciec mści się za grobu za jego wkurzające wybryki za młodu. Gdzieś w testamencie, małymi literami zapisał aby ścigać syna stresującymi sytuacjami i jakiś duch negrofrański bawi się wymyślaniem coraz to nowych sytuacji. A to ciekawe, dlaczego akurat ten typ spod ciemnozielonego nieba Negrofranii przyszedł mu do głowy?

   Aha, więc jednak boję się śmierci - myśl ta wydała mu się dziwnie zakrzywiona w swojej istocie.

   W tym zakrzywieniu dostrzegł rysę pęknięcia, dziwnie zachęcającą do zgłębienia zagadnienia.

   Głęboko zakorzeniony instynkt przeżycia włączył dzwonki alarmowe. Gdzieś już widział krzywiące się myśli, dźwiękowe kolory i widoczne dźwięki.

   O tak, to jest dobre, tak trzeba.

   I znów dzwonki, takie piękne, czerwono - niebieskie. Spuścił głowę, jego wzrok padł na dziwnie dźwięczący makaron, na którym zobaczył dopiero teraz, niebieską sieć grzybni droiny. Resztką świadomości podniósł się z krzesła, końcami palców zrzucił talerz ze zdradliwą potrawą i mając w głowie świadomość jak trudno oprzeć się droinie całe swe jestestwo nastawił na wyjście z restauracji. Kątem oka zauważył tęczowy dźwięk spadającego talerza i usłyszał wyraźny, niebieski kolor rozpełzającego się, niczym gniazdo żmij, makaronu. Resztkami sił naparł na wahadłowe drzwi między salą restauracyjną a holem. Głuszony kolorem atakującym z każdego jego ruchu i zadziwiony zaskakującym widokiem czynionego hałasu wytoczył się poprzez krótki hol na ulicę, i kładąc się na materacu z tęczy dźwięków pulsującego miasta zobaczył hałas wywołany swoim potknięciem, i zrobiło mu się jakoś przykro, i stracił świadomość.