Average: 4 (2 votes)

 

   - To znaczy sok, czy soda z lodem? - uśmiechnął się rozbrajająco barman.

 

   - To znaczy piwo i to ja zadaję pytania.

   - Jasne Panie Generale!

   - Poruczniku, wystarczy poruczniku.

   - Tak jest? Generale.

   Ten ciężko westchnął, wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki zdjęcie i popchnął po blacie w kierunku barmana.

   - Ok. Ona pracuje u was - raczej stwierdził niż spytał - Dona, znasz ją.

   Aha, jest, i to szybciej niż się spodziewałem. Tylko co jemu do tego?- ciekawie zaglądając do szklanki Mateusz prawie że mruczał do siebie. Z boku można by odnieść wrażenie, że poza widokiem pełnego szkła nic go więcej nie interesuję. W zasadzie o to chodziło.

   - A co mam nie znać. Codziennie ją oglądam , to i znam - barman wzruszył ramionami i przyjął pozę parobka, tak na wszelki wypadek.

   - Yhy - federalny zapisał coś w małym notatniczku nie wiadomo skąd wyciągniętym - A kiedy mogę porozmawiać z szefem?

   - Nie sądzę aby Don Santos chciał się z panem spotkać, nawet gdybyś został generałem.

   - Managera miałem na myśli.

   - Aa, to wieczorem, za jakieś dwie, trzy godzinki.

   - Yhy - znów coś zapisał i nie przestając patrzeć w notatki dorzucił - z panem też chciałbym porozmawiać.

   Barman i Mateusz spojrzeli po sobie pytającym wzrokiem i obaj jednocześnie wzruszyli ramionami.

   -Tak, z panem, panie Firstbook.

   Oho, teraz moja kolej. Znaczy się zmiękłem - przemknęło przez głowę Mateusza, ale grzecznie rzucił:

   - Yhy.

   - Yhy - zgodził się agent.

   Obserwował jak pan szanowna władza właśnie zabrał się z namysłem do obgryzania ołówka. Teraz dopiero przyjrzał się Oswaldowi uważniej. Na pierwszy rzut oka ocenił jego wiek na czterdzieści parę lat. Teraz skorygował do jakichś pięćdziesięciu, hm, pięciu? Włosy lekko szpakowate, już dawno niestrzyżone, cokolwiek w nieładzie. Na krótkim nosie okulary, które nie były przeciwsłoneczne, raczej korekcyjne, ale mocno przyciemniane. Twarz ogólnie dość okrągła, na której niezdrowa bladość konkurowała o lepsze ze szczeciną dwudniowego zarostu. Krawat niezbyt solidnie zawiązany na nieprasowanej koszuli nijak pasował do szarej marynarki i dopełniał postaci jak z szybkiego pociągowego kryminału. Biurowy ciołek mówiąc krótko ale intuicyjnie czuł, że ten gracz mógł się okazać groźnym. Sposób zachowania nie pasował do postury. Ten człowiek zachowywał się inaczej niż wyglądał. Póki co uznał to za efekt szkoleń. Tych nowoczesnych, szybkich, kwartalnych szkoleń personelu, których nikt nie lubił, a które zalecały całą masę dziwnych czasami nowości. Był ciekaw ile ten doszkolony klasyk kryminalnych zagadek może wiedzieć o jego droinie.

   Kilka lat temu, jak ostatni raz przewoził nikt się nie dowiedział i to była jego przewaga nad resztą przemytników. Nikt nie wiedział jak on to robi. Właściwie to miał kilka sposobów, które stosował w zależności od klimatów panujących w okolicy zrzutu. Głównym atutem było to, że działał zawsze sam. Był raczej spokojny o narkotyk. Nie mogli się dowiedzieć, a jeśli już to jedynie pogłoski. Ta partia była sprzed dwóch. To też było częścią planu. Komu by się chciało przetrzymywać towar dwa lata. Mechanizm był mniej więcej taki: policja dowiadywała się swoimi kanałami, że ktoś kupił lub skradł bardzo dużą partię droiny. Rusza cała wielka akcja, obserwują wszystko i wszystkich, trzepią jak nigdy, i co? I nic! Wielka kicha. Po paru miesiącach dochodzą do wniosku, że zostali przechytrzeni. Ciężko im się pogodzić, ale nie mają wyjścia. Akcja odwołana. Niemniej jeszcze niektórzy węszą jakiś czas w nadziei, że dojdą w jaki sposób poszedł przemyt i następnym razem to oni będą górą. Mija jeszcze rok, następna spektakularna akcja przejęcia towaru zagłusza całkowicie poprzednią klęskę. I wtedy przychodzi moment na działanie. Szybki wyskok, niby weekendowa wycieczka, krótki targ z Donem, który i tak zawsze od niego wszystko brał, i już. W zasadzie wszystko czekało przygotowane, więc jeszcze nie przebrzmiało ostatnie słowo spikerki wiadomości opisującej udaną akcję policji, a on już był w drodze. W ten sposób o sprawie, w tym czasie, wiedziały tylko dwie osoby - on i Don. Hmm, to też jest do przemyślenia. Z zadowoleniem zauważył, że głowa dziś już o wiele lepiej pracuje. Punkt dla mnie, pomyślał.

   Co ta Dona zmajstrowała, że federalni powiązali ją z nim? Przecież był z nią zaledwie parę godzin. Fakt, dziwnie się zakończyła ich znajomość, ale to w końcu on dostał po głowie i jeśli ktoś miałby wzywać policję to chyba nie Dona. No, i jeszcze fakt, że to był federalny świadczył o większej skali problemu. To już nie mogło chodzić o pobicie? Więc jednak droina. Psiakrew. Ale jak?!

   - Halo, mówię do pana! - zirytowany głos władzy wyrwał go z rozważań.

   - Taaa?

   - Przypuszczam, że pan też zna ją tylko z widzenia - Oswald pchnął fotografię w jego stronę - ale tak się składa, iż mam informację, że pan zdążył się zaprzyjaźnić z panną Doną. Więc chyba nie warto zaprzeczać tej znajomości.

   - Dosyć krótkiej znajomości - odpowiedział Mateusz trochę zły na siebie, że się zamyślił i nie słyszał co powiedział barman.

   - Yhy, krótkiej. To fakt - i znów coś zapisał w notesiku. Swoją drogą ciekawe, czy naprawdę coś tam zapisywał? Czy tylko był to taki manewr na wytrącenie z równowagi.

   - Więc cóż z tym faktem? - Matusz spróbował przejąć inicjatywę.

   - A cóż ma być? - nie dał się zbić z tropu federalny - Znajomości z panną Doną prawo nie zabrania.

   Rozejrzał się ciekawie po lokalu. Zatrzymał wzrok na chwilę na zrobionej z rogów srela lampie, ale z grymasem, w zasadzie nie wiadomo dlaczego - lampa była całkiem do rzeczy, odwrócił wzrok i dodał niby od niechcenia.

   - Chyba, że jest to martwa panna Dona?