Average: 4 (2 votes)

 

   No, jeśli zniknęła droina, mógł się tego spodziewać, ale jak się okazuje nie był na to przygotowany. Kątem oka zauważył jak Oswald obserwuje go uważnie, więc zrobił mniej więcej refleksyjną minę i rzekł z głupia frant:

 

   - Nic nie jest wieczne.

   Ta skądinąd smutna wiadomość niosła też dobre informacje. Mogło to oznaczać, że o droinie, wbrew wcześniejszym podejrzeniom, nikt nic nie wie, ale dlaczego sprawą martwej tancerki zajmuje się federalny?

   - Tak. Pozostaje kwestia czy się samemu odchodzi, czy z pomocą. W tym przypadku nie ma wątpliwości i coś mi mówi, że pan coś o tym wie. Proszę więc mi opowiedzieć o waszej krótkiej znajomości.

   - A cóż ja mogę powiedzieć? - inwigilowany przeciągał jeszcze, choć już wiedział, że w większości powie prawdę. Po pierwsze, jeśli go w jakiś sposób powiązali z Doną, to już coś niecoś wiedzieli i kłamstwo szybko by wyszło na wierzch. Po drugie mówiąc prawdę zmniejszał czujność federalnego i prędzej mogłoby mu się wymknąć coś w temacie.

   - Najlepiej wszystko od początku - wolno powiedział agent stukając ołówkiem w notes.

   - I najlepiej do końca. Dobra, dobra, już mówię. - szybko dorzucił widząc irytację mogącą doprowadzić do zatrzymania , na co nie mógł sobie pozwolić - Mówisz pan Dona, tak? Ano niech będzie, tak się z nią zaprzyjaźniłem, że nawet imienia nie byłem pewien.

   - Yhy. To znaczy, że się jednak znaliście?

   - Obawiam się, że to zbyt dużo powiedziane. Poznałem ją dwa dni temu i znałem parę godzin. Po pokazie, gdy zeszła ze sceny, przyszła na salę i tak się jakoś złożyło, że po jakimś czasie bawiliśmy się razem -  Mateusz przerwał, skinął na przysłuchującego się barmana i palcem wskazał na pustą szklaneczkę.

   - Yhy, się złożyło. A potem grzecznie poszedł pan do domciu i lulu, ta?- i znowu coś zapisał w tym swoim kajeciku.

   - No, nie, skądże znowu. Jak się bawić to się bawić - puścił oko do barmana - Do domciu tak, ale nie żeby tak zaraz lulu - przerwał znowu i pociągając wolno ze szklaneczki kątem oka obserwował twarz Oswalda.

   Ten stukając odwróconym ołówkiem w notes mruknął:

   - Więc ostatni raz widział ją pan przy śniadaniu?

   - No, niedokładnie - teraz będzie ten kawałek nie do końca zgodny z prawdą. Zobaczymy czy coś jednak wiesz. Pomyślał Mateusz powoli pijąc ze szklaneczki zyskując czas.

   - A co dla pana oznacza - niedokładnie?

   - Mniej więcej tyle, że zanim dotarliśmy do domciu ktoś mi tak przywalił w głowę, że powinien pan uważać za cud naszą dzisiejszą rozmowę.

   - To znaczy?

   - Och, to znaczy, że straciłem przytomność, dziewczynę i romantyczną noc, tak przypuszczam.

   - Yhy.

   - Tak, yhy - ten facet najwyraźniej coś miał z tym yhy. Sprawa dla psychoanalityka, yhy.

   Oswald zadumany przez jakiś czas oglądał sufit. Potem przeniósł wzrok na podłogę i znów na sufit.

   - Ciekawe - mruknął.

   - O tyle o ile ból głowy może być ciekawy.

   Federalny spojrzał na Mateusza trochę jakby rozkojarzony.

   - Ból głowy nie, ale te lustra tak - i znowu podniósł wzrok na sufit, a za chwilę opuścił na podłogę. Barman i Mateusz, cokolwiek ogłupiali, jak zahipnotyzowani podążyli za wzrokiem porucznika. Co nic nie dało, bo miny dalej mieli nie za mądre - takie proste, a ile efektów. Ile widoków tej samej rzeczywistości. Na razie tyle. Muszę panów prosić o nie opuszczanie Miasta i hm. I w zasadzie tyle. Byli panowie bardzo pomocni. Do zobaczenia.

   Oswald wstał i zostawiwszy zdezorientowanych przy barze, ruszył do wyjścia. Już przy samych drzwiach zatrzymał się i spojrzał jeszcze raz w górę, i w dół.

   - Yhy, ciekawe - mruknął właściwie do siebie i podnosząc dłoń wysoko ponad głowę w geście pozdrowienia obrócił się, i wyszedł.

   Co za typ, cholera by go. Mateusz spojrzał na barmana, który spoglądając w sufit wyglądał jakby na ciężkim kacu próbował zrozumieć wykład o rozszerzonej teorii względności. Przynajmniej nie jestem sam - pomyślał - i jakby mu troszkę ulżyło. Spojrzał na lustra na suficie, w których zobaczył odbicie lustra z podłogi, w którym zobaczył odbicie sufitu, w którym... eee.

   Dość, taki cholerny cud był w co trzecim lokalu tego typu. Ten federalniak zakręcił nimi jak chciał. A taki był śmieszny, taki pretensjonalny, taki książkowy staroć, taki, taki...

   Dość, o to mu chodziło. Spokój, przecież nic się nie stało. Najdziwniejsze w nim było to, że kogoś przypominał. Gdzieś w zakamarku głowy kołatała się myśl, że zna tę postać. Ten gest dłonią na pożegnanie był taki znajomy, ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć.

   Wziął jeszcze jedną szklaneczkę whisky i usiadł przy stoliku. Nie wiadomo skąd pojawił się kelner. Dzień cudów - przemknęło mu przez głowę. Coś zamówił, nawet nie wiedział co. Już sam nie wiedział co jest przyczyną tego roztargnienia. Może to alkohol, a może ten cały Oswald, a może, po prostu, nie wie co teraz zrobić - jedyny punkt zaczepienia jest już martwym punktem. Co teraz!?