Average: 4 (2 votes)

 

   ...coś go niosło. Nie, raczej płynął. Świat w bladoniebieskiej mgle przesuwał się z wolna, raz to nabierając wyraźnych kształtów, to znów rozpływał się miękko. Usilnie myślał, że porusza nogami. Nie wiedzieć czemu uczepił się tej ociężałej myśli. Była ona natrętna i nieprzyjemna, ale nie mógł jej porzucić. Gdzieś w zakamarku głowy kołatało mu się, że musi się tego trzymać, choć nie wiedział dlaczego. Wielu rzeczy nie wiedział i wydawało się, że im więcej znanych myśli podpływa do niego, tym więcej nie wie. Dlaczego niektóre zdarzenia z życia, choćby nic nieznaczące szczegóły, pamięta się w najdrobniejszych detalach? A z kolei inne, o znaczeniu przełomowym, zanikają powoli, aż prawie do całkowitego zatracenia. Pozostaje po nich jedynie wrażenie wyjątkowości, a nie pamięta się dnia w jakim się zdarzyły. Nie pamięta ile lat minęło. Pamięta się sceny z dzieciństwa tak wczesnego, że nikt nie wierzy, natomiast z trudem, lub wcale te z przed tygodnia, a niekiedy dnia. Tak jak teraz - nie pamiętał dlaczego, ale wiedział, że musi, choćby nie wiem co, poruszać nogami. Stało się to dla niego sprawą pierwszorzędną, chociaż nie pamiętał nawet czy ma nogi. Obok przepłynęła długonoga blondyna z trupiobladym uśmiechem, której przyglądał się dziwny facet, w dziwnych okularach i szarym garniturze. Dałby głowę, że skądś ich zna, ale ni cholery nie pamiętał skąd. Z kolei nie znał dziwnie mu się przyglądających twarzy, które podpływały i oddalały się co jakiś czas. Dłuższą chwilę przyciągnęła jego uwagę kręcąca się taksówka z otwartymi drzwiami, ale porzucił ją w końcu i odpłynęła. Nie mógł do niej wsiąść, musiał ruszać tymi cholernymi nogami. Mozolnie, ciężko i bezsensownie, ale musiał. Czuł, że jak przestanie to będzie jeszcze gorzej, jeszcze ciężej i bezsensowniej. Nie wiedział o ile gorzej, ale wiedział, że będzie. Klaksony na skraju niebieskawej mgły zaanonsowały korowód statków rzecznych, takich dziwacznych antycznych, szerokich, płaskodennych łajb z wielkimi kołami po bokach i chmurami dymu nad nimi. Z jednych machali kijami do niego potężni, krótko strzyżeni faceci, z innych, smukłymi rączkami, powabne blondynki. Z jeszcze innego, gestem wysokiego pozdrowienia, szarzy, zmęczeni, wiecznie spoglądający w górę i w dół, poważni panowie. Tylko ostatni statek był jakiś inny. Najpierw z niebieskawości wynurzyła się nijaka szarawość, z której wystawał potężny kawał drewna i jakieś dziwne olinowanie. Później w tych szarych kłębach pojawił się ciemny, mokry, drewniany kadłub. Długi czas nie widać było nic poza powoli i dostojnie jakby przesuwającymi się grubymi i szerokimi dechami, w których w pewnych odstępach ujawniały się duże klapy. Po dłuższej chwili deski wcięły się w dół ukazując pokład z trzema masztami obwieszonymi linami, między którymi przepływały nijako szare kołtuny mgły. Patrząc ku tyłowi nad pokładem piętrzył się mostek z wielkim kołem po środku, za którym, zdawało się, ktoś stał owiany całunem mgły. Wytężył wzrok, ale nie mógł dostrzec postaci. Podszedł do statku jeszcze parę kroków i dopiero teraz dostrzegł sznurową drabinkę zwisającą z burty. Gdy już prawie zdecydował się wejść na pokład, tchnienie wiatru rozwiało opary mgły z mostka i Mateusz dostrzegł zakapturzoną postać w szarym-nie szarym płaszczu, która jedną ręką wzywała go do wejścia na pokład, drugą zaś trzymała otwarte puzderko z błękitną substancją, która przyciągała wzrok. Postać, mimo przyjaznych gestów budziła grozę i odpychała, ale niebieska substancja zdecydowanie przyciągała obiecując coś niekonkretnego, ale na pewno lepszego. Tak bardzo zajęła go ta scena, że zapomniał o ruszaniu nogami i wpadł w panikę. Zajmuje się głupotami, a musi przecież maszerować, maszerować, maszerować. Nie może przestać, bo? A właściwie co? Co może się stać, na pokładzie też może poruszać nogami. Przecież nie musi siedzieć. A tam jest pudełko z droiną i on może by dostał trochę i łatwiej może wtedy by się maszerowało. Zdecydowany odwrócił się, ale statek odpływał już i zniknął prawie we mgle. Rzucił się więc za nim, przecież to tak blisko, biegł szybko, coraz szybciej, nigdy jeszcze mu się nie biegło tak dobrze, tak lekko. Już, już niedaleko, jeszcze trochę i złapie drabinkę. Jeszcze dwa kroki i jeszcze dwa, i jeszcze dwa, ile by z siebie nie dawał to jeszcze dwa, jeszcze dwa. Załkał z bezsilności i rzucił się ostatnim zrywem choć wiedział już, że nie sięgnie, i krztusząc się, z bezsilnością obserwując niknącą rufę statku pomyślał, że to już zawsze tak będzie. Zawsze będzie sam ze swoimi, wiecznie brakującymi dwoma krokami. Oto jest jego przeznaczenie. Nieuchronne fatum. I żeby o nim nie myśleć znów obrał, nie wiedzieć z jakiej przyczyny, pierwotny kierunek i rozpoczął mozolną wędrówkę. Zawsze trzeba mieć wyznaczony kierunek i zgodnie z nim dążyć, niezależnie od pokus. Tak jest łatwiej, bo, tak czy siak trzeba przebierać nogami, więc wydaje się łatwiej jeśli zna się kierunek. Niektórzy całe życie idą to tu, to tam i nie bardzo wiedząc gdzie chcą dojść nigdzie nie dochodzą, pomimo tego, że im się wydaje, że zaszli tak daleko, dalej od innych albo nawet najdalej. Są i tacy, którym się wydaję, że wiedzą jaki kierunek obrać i dlaczego, i idą tak pomimo wszystko, i sądzą, że jedynie słusznymi są ich kroki i prowadzą ich najdalej, i najpewniej, ale okazuje się, że zachodzą w te same miejsce co wcześniej wspomniani i inni. Zwycięzcami są jak zwykle piechurzy środka, złotego środka, idą z wyznaczonym kierunkiem, lecz nie pomimo wszystko. Ale i oni zachodzą w te same miejsce. Miejsce, które równa wszystkich, niezależnie od poglądów, rasy, wyznaczonych kierunków, religii, czy co tam jeszcze sobie wymyślisz. I spotykają się oni wszyscy z powrotem na rozstaju, z którego wyruszyli, i patrzą na siebie z niedowierzaniem, że oto pan i sługa jako równi na starcie tako i na mecie, i jeszcze wstrząsa niektórymi złość na to, i udaliby się w podróż raz jeszcze, by dowieść swej wyższości, ale to już koniec drogi, już każdy przeszedł swoje. Już dość i pozostało tylko rozsądzić swoje czyny. I uczynić to musisz ty, nikt inny tego za ciebie nie zrobi. Jeśli całe życie robiłeś na pokaz, lub ze strachu tego nie robiłeś, tego nie dasz rady, bo wiesz dobrze, że twoje najskrytsze myśli są na wierzchu, nie nazwiesz ich inaczej, bo każdy zobaczy co myślisz, i musisz być obiektywny, gdyż to jest twoja ostateczna decyzja. Nikt na nią nie wpływa ani ty nie zmanipulujesz jej. Jest nieodrodnie Twoja i taką pozostanie. Więc pytanie - czy chciałeś i byłeś uczciwy w interesach z Agawą? Tak. Czy nigdy nie starałeś się o nienależne lub dodatkowe zyski z tych transakcji? Nie. Więc jednak chciałeś zabić lub uwięzić Agawę? Nie. Kto ci odbił Arktiankę w drugiej klasie? Agawa. Czy ona cię kochała? Nie. Więc Agawa zrobił źle. Nie. Więc teraz mścisz się na Donie? Nie, ona go kochała, nie mnie. Więc masz motyw. Nie. Zazdrość to dobry motyw - nie uważasz? Nie, ponieważ, z mojej strony to też nie była miłość. Tak? Tylko zauroczenie, które szybko minęło na korzyść następnej kobiety. Ile dostałeś za Agawę? Nie wiem. Kto ci zlecił? Pracuję sam. Kiedy ostatni raz kontaktowałeś się z policją? W klubie Santosa. Co mu przekazałeś? Powiedziałem, że się spotkałem z tancerką Doną, że dostałem po głowie i straciłem przepiękną noc. Kiedy dostarczysz towar? Nie wiem czy dostarczę.

 

   - Dość.

   - Ze względu na wagę informacji uważam, że należy kontynuować.

   - Nie. Odstaw go na jego statek i zadbaj aby za dużo nie kojarzył, ale tak nie do końca, za jakiś czas chciałbym aby można mu było przypomnieć co się wydarzyło - Don Agawa odwrócił się, pociągnął spory łyk ze szklanki i spojrzał przez okno - to wszystko. Jak skończysz mam dla ciebie nowe zadanie.

   Zakapturzona postać w płaszczu do ziemi lekko skinęła głową i bez słowa się odwróciła. Lekko przerzuciła nieprzytomne ciało przesłuchiwanego na wózek i sprawnie manewrując wyjechała za drzwi.

   - Przepraszam, Mat - szepnął Agawa kierując wzrok za oddalającymi się postaciami.