Average: 4 (2 votes)

 

   Mateusz był coraz bardziej zaniepokojony. Minęły już trzy dni od aresztowania i nic się nie dzieje, a czasu ma coraz mniej. Coś jest nie tak.

 

   Na początku wszystko było jak być powinno w takim miejscu. Zaraz po przyjeździe wylądował przed jakimś wysokim grubasem, który zapisał jego dane, kazał zdjąć buty, pasek, wypróżnić kieszenie. Potem to zebrał do wielkiej torby po kolei zapisując w grubej księdze. Pakunek wrzucił na półkę za sobą i wsadził Mateusza do pomieszczenia o trzech ścianach z siatki, a czwartej betonowej i z metalowymi drzwiami po środku. Oprócz ławki przyśrubowanej do podłogi nie było tam żadnych mebli. Po jakichś piętnastu minutach dołączył do niego zarośnięty, dziwnie kaszlący chudzielec, a po następnych dziesięciu trzech agresywnych, krótko strzyżonych wyrostków. Wyraźnie czuł, że nie polubi łysych. Gdy sytuacja robiła się już mocno napięta i Mateusz szykował się na bijatykę drzwi otworzyły się i gromki bas kazał im pojedynczo wychodzić. W długim korytarzu za drzwiami rozdano im marne plastikowe chodaki, po dwa szare koce i ustawiono w szeregu. Dwóch rosłych policjantów rozprowadziło ich po celach.

   Jemu trafiła się trzynastka. Nie wiadomo skąd przywędrowało wspomnienie jego babci, która mawiała, że trzynastka przynosi pecha. Pewnie coś w tym jest, bo od tej pory w zasadzie skończyła się normalność. No, niby trzy razy na dzień dostawał posiłek, co kilkanaście minut zaglądał do niego klawisz, ale to wszystko. Żadnych przesłuchań, konfrontacji, oskarżeń, adwokatów, czy co tam jeszcze można wymyślić na tę okoliczność. Próbował czegoś dowiedzieć się od klawiszy, ale dzisiaj po obiedzie zaczął podejrzewać, że do tej roboty wybierano głuchych.

   Poza tym, że przestała boleć głowa nie zdarzyło się nic pocieszającego. Czuł się coraz bardziej zrezygnowany. Tylko cud mógł go uratować. Nie ma szans zdążyć w terminie, a Agawa nie będzie się certolił. Więzienie nie jest żadną przeszkodą, więc można zrobić rachunek sumienia. Zaraz będzie kolacja, także dziś nic się nie wydarzy więcej. Zostanie dzień jutrzejszy, ale w zasadzie się nie liczy. Jutro upływa termin dostawy. Dziwnie głośno przełknął ślinę. Szkoda, jeszcze nie jest taki stary.

   Rozejrzał się po celi i zrezygnowany położył się na pryczy. Dobrze, że przynajmniej zostawił pani Frani instrukcję na taki przypadek. Była dla niego prawie jak matka, chociaż zajmowała się tylko jego domem. Zawsze wiedziała czego potrzeba, a kiedy lepiej się nie wtrącać. Umiała pocieszyć w chwili zwątpienia, a kiedy nie zgadzała się potrafiła nakrzyczeć, aż czuł się jak mały chuligan przyłapany na tłuczeniu szyb. Nawet, raz czy dwa, upiła się z nim. Co prawda zrugała na drugi dzień, że ją ciągnie na manowce i takie tam, ale bez większego przekonania. Przez chwilę wyobraził ją sobie jak stoi w kuchni, bierze się pod boki i tym swoim dobroduszno-srogim głosem mówi: "A nie mówiłam, że mam złe przeczucia". Co tu dużo gadać - kochana była i tyle. Dobrze, że zabezpieczył jej życie.

   Od dawna liczył się z taką sytuacją. Dzieckiem nie był i zdawał sobie sprawę, że kradzieże, przemyt i styczność ze środowiskiem związanym z narkotykami w większości przypadków kończą się niewyjaśnionymi zaginięciami. Teraz kiedy powziął decyzję, że to będzie ostatni raz, zdarzyła się ta niechciana sytuacja. Po tej dostawie byłby zabezpieczony na wszelkie okoliczności i mógłby resztę życia spędzić gdzieś w przyjemnym miejscu, robiąc coś co lubi. Na przykład od małego marzył o pisaniu książek. Gdzieś w chacie nad leśnym jeziorem. Takiej jaką pamiętał z dzieciństwa, kiedy jeździli w odwiedziny do babci. Zamknął oczy i przywołał śpiew ptaków, szum lasu i plusk wody zmąconej skokiem ryby. Wyobraził siebie jak na drewnianym pomoście siedzi na pieńku ze ściętego drzewa i prowizoryczną wędką próbuje łowić ryby. Słońce dopiero wstało, poranna bryza rozwiała lekką mgłę ukazując niebieską taflę wody. Powoli robi się coraz cieplej. Z trzcin opodal wypłynęła zaspana kaczka, wzdrygnęła się, wsadziła dziób pod skrzydło i powoli dryfuje grzejąc się na porannym słońcu...