Average: 4 (2 votes)

 

   Czekając na kawę, oglądał swoją ołowiano szarą twarz w lustrze i rozmyślał co powie Agawie. W zasadzie bez różnicy co. W tym interesie nie ma miejsca na sentymenty. Prawdopodobnie jest już trupem. Chyba, że odnajdzie droinę i dostarczy ją w terminie.

 

   - Ciekawe jak? Zostały cztery dni, a ja w polu - mruknął zrezygnowany.

   Pomacał delikatnie potylicę. Tępy ból gdzieś w środku dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie jest to dobry czas na ruszanie głową. Jakby na potwierdzenie tej wysoce specjalistycznej diagnozy z lustra mrugnęły do niego przekrwione oczy. Na Alkorze przebywał nie pierwszy raz, ale w takim stanie jeszcze go tu nie było.

   Posłodził dostarczoną kawę i powoli poczłapał do fotela. Zasiadł w nim, siorbnął łyk kawy i przypalił papierosa. Nie mógł przy kawie oprzeć się nałogowi. Zaciągnął się głęboko i spowity dymem próbował zmusić się do myślenia.

   Jedyne co mu przychodziło do głowy to tancerka z klubu "Cha-cha". Poznał ją zaraz po występie i zamierzał spędzić z nią noc, lecz niestety nie dotarli do statku. Skutecznie przeszkodziła im w tym banda wyrośniętych łysielców. Nie miał żadnych szans. Jak się mógł tylko domyślać, wrócił za wcześnie i przeszkodził w przeładunku droiny, więc dostał po głowie. Nie zabili tylko dlatego, żeby skorzystać na czasie. On sam raczej nie wiele zdziała w pojedynkę, bo przecież nie pożali się nikomu. Nikt nie uwierzy, a wymówki potraktuje jako nie wywiązywanie się z umowy. Don będzie nadal czekał na towar, a oni będą mieli aż nadto czasu na ukrycie się, a może i na upłynnienie towaru. Koniec końców i tak zginie, tylko kto inny wykona wyrok.

   Swoją drogą ciekawe kto to zrobił? Przecież tu nic nie dzieje się bez wiedzy Agawy.

   Uwierzyłeś w dobre interesy z Donem, no to masz czego chciałeś, a teraz szukaj wiatru w polu. Ani droiny, ani szmalu - krzywo uśmiechnął się do siebie. - A jedyny termin jakiego możesz dotrzymać, to termin twojej śmierci.

   Przypalił drugiego papierosa i próbował ułożyć jakiś plan działania. Najpierw musi odnaleźć Donę. Czuł, że ona ma z tą sprawą coś wspólnego i była, przynajmniej na razie, jedynym punktem zaczepienia. Może to brat Dona, Santos, przemknęło mu przez głowę. Podstawił dziewczynę i miał czas na przeładunek. Nie. Santos w życiu nie naraziłby żadnej ze swoich dziewczyn. Ten marzyciel cały czas  z głową w chmurach w momencie wymyślenia czegoś takiego wciągnąłby do spółki pół miasta. Wszyscy i wszystko by wiedzieli. Więc to z jakiegoś powodu Agawa. Tylko, za cholerę, nie mógł znaleźć motywu takiego działania. Mateusz nie mógł sobie wyobrazić aby Don miał jakiekolwiek kłopoty. Rządził niepodzielnie archipelagiem i inni Donowie już dawno się pogodzili z jego wpływami w tym rejonie. Nawet jakby miał wrogów to coś by było słychać. Zawsze coś wiadomo wcześniej. Przez chwilę zastanawiał się nad problemami finansowymi, ale po pierwsze, znając usposobienie Agawy nie wyobrażał sobie, aby ten przepuścił nieopatrznie majątek mogący utrzymać spory system gwiezdny. Po drugie, jeśli miałby jakiekolwiek kłopoty, to reszta mu podobnych jak hieny rozszarpałaby go na strzępy zanim na dobre by zdał sobie z nich sprawę.

   Poczuł się znużony tymi bezowocnymi rozważaniami. Nie czując działania kawy i mając jeszcze parę godzin do występów w "Cha-cha", pozwolił sobie na drzemkę. Nie miewał zazwyczaj koszmarów, ale dziś śnił o tym jak siedział w wielkiej ładowni pełnej droiny i nie mógł stamtąd wyjść dopóki nie zużyje całego towaru. Potem przypłynął zakapturzony osobnik w długim płaszczu i ciągle powtarzając: "Czas minął", zaciągnął go i zapakował do bagażnika pojazdu kierowanego przez sepleniącego szofera w długim czarnym płaszczu. Ten go zawiózł do podejrzanej knajpy, gdzie rzucił się na niego tłum przerośniętych łysielców z pałami. Gdy już leżał zmasakrowany i tracący przytomność, podszedł do niego jegomość w szarym garniturze i rogowych okularach. Pozdrowił wysoko podniesioną dłonią i wyciągając jakieś zdjęcie powiedział : "Zabiłeś ją, sukinsynu"...

   Nie mogąc tego dłużej znieść Mateusz przebudził się cały zlany potem. Otrząsnął się z resztek snu, odruchowo namacał broń i zmęczonym krokiem powlókł się do łazienki. Gwiżdżąc coś dziwnego wziął prysznic, ogolił się, ubrał i gotowy do wyjścia stanął przy drzwiach. Przypalił papierosa, jeszcze przez chwilę myślał czy czegoś nie przeoczył i nacisnął guzik otwierający wyjście. Drzwi prawie bezszelestnie otworzyły się i papieros mało nie wypadł mu z ust.

   Na zewnątrz stał w szarym garniturze, rogowych okularach i krawacie zawiązanym na nieprasowanej koszuli facet z niedawnego koszmaru.

   - Yhy, tak. Pan Mateusz Firstbook? - nie speszony raczej stwierdził niż spytał.

   Mateusz gapił się jak zaczarowany na krawat nijak pasujący do szarej marynarki.

   - Porucznik Oswald, Federalne Biuro Śledcze. Jest pan, aresztowany. Ma pan prawo do adwokata i wszystko co pan powie może być użyte przeciwko panu.

   Mateusz przez chwilę pomyślał o ucieczce, ale sześciu policjantów i wycelowana broń zdecydowanie go zniechęciły. Jeden z funkcjonariuszy podszedł do niego z kajdankami w ręku.

   - Stań twarzą do ściany, nogi w rozkroku, ręce na ścianę.

   Tego mi brakowało - Mateusz myślał odwracając się - teraz na pewno nie zdążę na czas i koszmar się sprawdzi, ale to przecież musi być pomyłka. Przecież nic nie zrobił. No, właśnie"

   - Aresztowany, a za co? - rzucił za siebie.

   - Morderstwo z premedytacją.

   Zupełnie zszokowanego Mateusza policjant zaprowadził i wepchnął do radiowozu, który natychmiast odjechał. Porucznik patrzał jeszcze przez chwilę za odjeżdżającym pojazdem, po czym zamknął drzwi.

   - Zabezpieczyć statek i dziękuję panom. Dobra robota - rzucił w stronę pozostałych policjantów. Zszedł z trapu, zapalił papierosa i przyglądał się jak funkcjonariusze zakładają blokady na wejścia.