Przez tjk |
Average: 4 (2 votes)

  A gdyby być bytem nieistniejącym. Nie istnieć sobie powolutku, jednostajnie, nie dzieląc i nie mnożąc się przez żadne współczynniki grawitacyjne, czasowe, przestrzenne, czy też inne dyrdymały społeczno - religijno - militarno - gospodarcze. Nie być bushmenem, lub, dajmy NATO, kawałkiem fundamentu wiary jako takiej. I nie spoufalać się z władzą nad najbiedniejszą i największą zarazem częścią mi podobnych.

  I tak to sobie starając się być dochodzę do wniosków, skądinąd wcale nie zaskakujących:

  Bywamy czasami takowym to bytem nieistniejącym, lecz niestety zależnym. Od tak wielu czynników zależnym, że nawet bardzo się starając pominiemy któryś z nich i jesteśmy skazani na wypaczanie naszych osądów i poczynań. Nie jest to zapewne duża ujma dla naszego rozumu, bo któż jest idealny, ale właśnie z tego względu nie powinniśmy oceniać sytuacji zbyt pochopnie.

  Cóż z tego?

  Głos nasz, choć każdego z osobna, jest jaki jest i nawet bardzo możliwe, że demokratyczny. W tym miejscu muszę się podzielić spostrzeżeniem, że dać głos i oddać głos nie musi oznaczać tego samego. Nowy nabytek naszego społeczeństwa - homo sapiens politykus( we własnym mniemaniu ) - dał głos. Dokładnie tak jak ten na kogo oddał głos.

  Podobnie rzecz się ma z poparciem najnowszej wojny amerykańskiej, chociaż nomen omen nie u nich. Zastanawiam się któż z amerykanów chciałby zaczynać jakąkolwiek wojnę. Inaczej rzecz się ma gdy zostali zaatakowani. Wtedy to i owszem. A ile nam do niej. To akurat jest zagłuszone przez spektakularny atak terrorystyczny. Cokolwiek to znaczy. I znów muszę się podzielić spostrzeżeniem: jakby nazwać rozbiory Polski, czy wojnę w Wietnamie, w końcu wcześniejszą w Afganistanie?

  Ale poprzeć coś trzeba, jak wynika z tych dwóch, może niezbyt fortunnych ( ale za to jakże spektakularnych, cokolwiek to oznacza ), przykładów.

  Tylko obawiam się być zbyt pochopnym.