Świat wydaje się teraz tak szybki, a wszystko tak łatwo dostępne i łatwe do policzenia - co za, a co przeciw, iż wystarczy czasem napisać:
"...miłość szła przez park..."
dodać do tego jakiś a-mol, d-mol, przepleść go, gdzieniegdzie G-durem, policzyć co komu za co i już.
I coraz częściej mam wrażenie, iż dotyczy to nie tylko piosenki.
Wystarczy założyć bloga, a już jestem. Zrób sobie stronkę za friko i już. Ludziska czytają, licznik bije. Prawie niebko.
Załóżmy partię, pierdzielmy kacapoły, wykorzystajmy koniunkturę, lud głupi to kupi i po sprawie. A jak się połapie to się znajdzie winnych, zrobi się reklamówkę, sondaż jak licznik na stronce...
Tak policzyć, zdaje się można wszystko. Wystarczy łyknąć troszkę ekonomii, zarządzania, marketingu i wpaść na trzy zajęcia ze statystyki, a już wydaje się, że przeskoczyliśmy innych o jakieś sto lat. Nie zauważamy, że te sto lat, przynajmniej!, ci przez nas przeskoczeni poświęcili na rzetelne dopracowanie, właśnie marginelizowanych nauk. Nie zauważamy - nie liczymy.
A wieczorkiem, na luziku włączamy mecz i... liczymy: ilość meczy danej kadry, ilość przegranych, wygranych, remisów, ilość posiadania piłki, ilość kartek kolorowych, ilość "cornerów", "fauli", "outsidów", i liczymy na któregoś "gol keepera". Szczególnie ważnym wydaje się kto kogo kupił i za ile. Radość z gry jest niepoliczalna, więc niezauważalna.
Życie się marketinguje. Liczymy wszystko, słownie: wszystko, i myślimy - to jest myślenie godne myślenia nowożytnego człowieka, szczególnie żeśmy z dużej litery Europejczyki (sic!).
Idąc tym tropem mówię: " cogito" i jużem: "sum"?
Tylko co ma powiedzieć indyk? On też kogitował o niedzieli, a w sobotę o północy mijał na luzie kiszkę cienką, licząc na minięcie stolcowej przed poranną kawą...
- 7 odsłon